Po raz pierwszy od trzech lat Ministerstwo Finansów rzuciło koło ratunkowe pogrążonemu w kryzysie miastu.
Dzięki rządowej pożyczce Zabrze powoli wychodzi na prostą, co pod koniec roku stało się jednym z gorących tematów także w ogólnopolskich mediach. Zawrzało również w mieście, choć w lokalnej dyskusji nad racjonalnymi argumentami górę często biorą polityczne emocje. Wokół pożyczki narosło wiele nieporozumień,
a czasami przekłamań, które warto i trzeba wyjaśnić.
Przypomnijmy, że Zabrze otrzymało z budżetu państwa pożyczkę w wysokości 353,8 mln zł. Okres spłaty rozłożono na 21 lat, z dwuletnią karencją. Oprocentowanie wynosi zaledwie 2 proc., co było niemożliwe w przypadku komercyjnych kredytów, po jakie sięgało miasto w poprzednich latach.
To jeden, ale nie jedyny powód dla którego nie ma sensu porównywanie obecnej pożyczki z ministerstwa do długów zaciąganych wcześniej w komercyjnych instytucjach finansowych.
Sięgnięcie po rządową pomoc wywołało falę krytyki ze strony uczestników i sympatyków poprzedniej władzy
w mieście. Trudno im się dziwić. Akceptacja pożyczki oznaczałaby z ich strony przyznanie się do błędów, a na to nie może sobie pozwolić żadne środowisko polityczne marzące o powrocie do władzy. Dlatego warto się całej sprawie przyjrzeć na chłodno, w oderwaniu od emocji i w oparciu o fakty. Na stronie Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii zamieszczane są raporty i statystyki porównawcze dotyczące członków GZM. Bardzo dokładnie analizowana jest zwłaszcza sytuacja finansowa samorządów. Najnowsze zestawienia dotyczą 2023 r., czyli ostatniego, pełnego roku 18-letnich rządów poprzedniej prezydent miasta. W rankingu wielkości zobowiązań w stosunku do dochodów gminy, listę najbardziej zadłużonych miast otwiera Zabrze, ze wskaźnikiem 62 proc. Kolejne na liście są Bytom, Ruda Śląska, Chorzów i Katowice, ale żadne z nich nawet nie zbliżyło się do naszego poziomu. Podobnie jest z zestawieniem zobowiązań per capita, czyli na głowę mieszkańca. Zabrze jest pierwsze, a na statystycznego mieszkańca przypada 5067 zł miejskiego długu. Kolejne na liście są Katowice, Bytom, Ruda Śląska i Gliwice, ale od naszego miasta znów dzieli je przepaść. Szkoda, że takie dane rzadko pojawiają się w gorącej, lokalnej debacie.
Porównanie do miast o podobnym potencjale i zasobach, najwięcej nam powie o rzeczywistej kondycji Zabrza.
W statystyce długu bezwzględnego wygrywają Katowice, które mają 1,2 miliarda złotych zobowiązań, ale dysponują ogromnym budżetem przekraczającym 3,3 mld zł. Drugie jest Zabrze z „oficjalnym” zadłużeniem 883 mln zł. To słowo celowo zostało ujęte w cudzysłów, ponieważ bardzo trudno jest ustalić rzeczywistą skalę zobowiązań naszego miasta. Według danych, przygotowanych w listopadzie na potrzeby Ministerstwa Finansów, do wspomnianej wyżej kwoty należy dodać jeszcze wydatki na obsługę długu (59 mln zł), poręczenia (52 mln zł),
obciążenia hipotekami (262 mln zł). To nie wszystko. Część zadań miasta, na które nie było pokrycia w budżecie, przesuwano w poprzednich latach do miejskich spółek, generując olbrzymie straty (224 mln zł.) W dodatku na spore nieprawidłowości natknięto się w przygotowanym przez poprzednie władze budżecie na 2024 r. Dochody bieżące zawyżono o 51 mln zł, a wydatki zaniżono
o 158 mln zł. Ukryto deficyt dodatkowy, prócz oficjalnego zadłużenia, na poziomie 237 mln zł. Generalnie, prawdziwe zadłużenie Zabrza sięga kwoty budżetu, któ-
ry w ubiegłym roku wynosił 1,2 mld zł.
Oznacza to, że realnym, metropolitalnym „zwycięzcą” w rankingu długu kwotowego także może być Zabrze.
Wróćmy do początku artykułu i zastanówmy się, czy nowa prezydentka zrobiła dobrze zwracając się o pomoc do Ministerstwa Finansów?
Generalnie, Agnieszka Rupniewska miała dwa wyjścia. Mogła udawać, że
z Zabrzem wszystko jest w porządku
i ciągnąć politykę poprzedniczki, polegającą na nakręcaniu spirali długów. Trwałoby to krótko, ponieważ miasto dobrnęłoby w końcu do ściany i musiało ogłosić niewypłacalność. Samorząd zostałby wtedy zastąpiony przez komisarza. Miasto musiałoby ograniczyć do zera wydatki na kulturę, sport, działalność społeczną i wszelką inną aktywność, która integruje mieszkańców i sprawia, że Zabrze żyje i się rozwija. Nowa prezydentka wybrała drugie rozwiązanie. Zwróciła się
o pomoc do jedynej instytucji, której zależy na stabilności samorządów, czyli do rządu. Ministerialna pożyczka pozwoli miastu wziąć finansowy oddech, spłacić najpilniejsze zaległe zobowiązania, zrezygnować z komercyjnego zadłużenia na 110 mln zł i spłacić krótkoterminowe obligacje. Zostaną też uregulowane zaległości wobec wspólnot mieszkaniowych, ZUS i GZM za transport publiczny.
Dobrze, że takie należności zostaną spłacone, bo po prostu nie wypada, aby miasto miało takie długi.
Zwolennicy poprzednich władz miasta krytykują, że spłata pożyczki z Ministerstwa Finansów obciąży przyszłe pokolenia zabrzańskich samorządowców. W ich ustach taki zarzut nie brzmi wiarygodnie. Przypomnijmy, że raty pożyczki rozłożono na 21 lat, czyli ponad cztery kadencje. Tymczasem tylko w ciągu bieżącej kadencji, nowe władze miasta muszą spłacić 360 mln zł zobowiązań, wygenerowanych przez poprzedników.